Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 198.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To mówiąc poszedł ku niej raźno, jakby w pół chciał pochwycić, — wdowa cofnęła się na kilka kroków, zmierzyła go oczyma strasznemi i ręką sięgnęła do noża u pasa, który ją nigdy nie opuszczał.
Suła padł gniewny na ławę.
Spojrzawszy nań raz i drugi, Grecie się może żal go zrobiło — przeszła się po izbie, zobaczyła na stole stojący dzban i kubek i brząknąwszy nim pokazała Marcikowi — który pogardliwie potrząsł głową.
— Zbyć się mnie chcecie — rzekł, — jak najemnego stróża, płacąc napitkiem i strawą!
Greta się powoli rozweselała.
— Za nic liczysz, że ci się śmieję i że łaję! — rzekła.
Marcik, który pokusie dzbanka z trudnością mógł się oprzeć, podszedł ku niemu i do kubka nalewać zaczął.
— E! z wami, babami — zawoła, — człek duszę gubi, a nigdy nie dojdzie do końca!
Zebrało mu się na narzekanie.
— Myślicie, że ja bym tu pracował tak do zdechu choćby i dla księcia? Życiem ważył, szyją nastawiał, wysługiwał się u niego tylko dla tego, aby zarobić na kawałek ziemi, gdziebym z wami mógł siąść!
Zaprawdę nie wiecie jak was miłuję — tyle lat, tyle lat: i nadaremno!