Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 184.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na przeciw niego z gospód i domów wysypali się starsi ziemianie, kasztelan, wojewoda, duchowni — i stali, jakby witać mieli.
Wjeżdżał więc ktoś starszy i dostojniejszy nad nich...
Wśród okolenia bardzo strojnie przybranego starszych mężów, ludzi wzrostem go przechodzących — ci co go nigdy nie widzieli domyślili się z postawy Łoktka.
Na ten wjazd uroczysty do Krakowa już mu umyślnie konia rosłego i silnego dobrano i przykryto szytem suknem i drucianą zbroją, — z siądzeniem błyszczącem od złota. On sam, do czego nie był nawykł, zbroję przywdziać musiał świetną i płaszcz szkarłatny z pasamanami złotemi.
Ziemianie w rynku stojący czapkami go, rękami, niektórzy dobytemi w górę mieczami miotając — witali głośno. A gdy się tu ozwały okrzyki, poszły od domostwa po ulicach echem i zabrzmiał niemi cały gród aż do przedmieści.
Rozległo się niemi i Okole pod zamkiem, a wrzawa ta Czechów na Wawelu obudziła.
Trzeba było widzieć, jak nagle się porwawszy na wały poczęli biedz, wrota zamykać, zabijać furty, brony spuszczać...
W kilku kościołach wesoło dzwony zabrzmiały.
Biskup siedział nad swą księgą w małej izbie, gdy Kustosz Michał z Modlnicy, ulubiony mu, wbiegł