Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 163.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mówcież bo o nim, abyście wilka z lasu nie wywołali — rzekł. — Nuż Łoktek do Chwacimiecha zawita i Krakowowi będzie strach.
— Czego? ho! ho. Łoktkowych żołnierzy bosych — przerwał Czech Mikosz dumnie. — Obroniemy od nich łatwo miasto, bo to gawiedź, na którą włóczni nawet nie trzeba, kija dosyć.
Zapłonął Marcik jak wiśnia, gniew mu na twarzy zadrgał, ale na Gretę spojrzawszy pohamował się.
— Ja tam nie wiem, — przebąknął — jacy są żołnierze małego księcia, ale przecież oni was silnych powyganiali z Wiślicy i z Lelowa i z innych gródków! Nim miasto bronić będziecie myślcie lepiej o sobie.
— O nas się wy nie bójcie, — zamruczał Mikosz, rzeźko poprawiając hełmika i ręką bijąc po mieczu. Gdyby tego co jest za mało było, z Pragi przyciągną posiłki.
Marcik nic na to nie odpowiadając, rzucił wejrzenie na Czecha bystre i po chwili dopiero dodał:
— Nim co do czego przyjdzie, nie chcielibyście ze mną do piwnicy, napić się piwa czy miodu. Sam czas potemu.
Dziwne to zaproszenie, najbardziej zdumiało Gretę, która popatrzała znacząco na mówiącego a potem na Czecha. Nie chciało mu się odchodzić od wdowy, a do kubka słabość miał wielką.