Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 147.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ich nie było czem... Na mój język za twarda sprawa. Wolałbym trochę ludzi i żelaza — dalibyśmy prędzej radę — kto wie!
Łoktek poweselał.
— Czekaj ino, ja tam sam pójdę — odpowiedział — gdy pora będzie po temu. Myślę, że niebawem.
Urwał i odwrócił się.
— Nie baw tu — rzekł — tyś mi tam potrzebny we środku, w mieście. Obiecuj im co chcesz, strasz szturmem a rób tak, aby się bez niego obeszło. Tyś tu mi nie konieczny, a tam pomocny, bo się z mieszczany i mieszczkami kumasz. Nie baw że a wracaj.
— Gdyby nie Biskup! — wyrwało się Marcikowi. — Za Biecz się podobno sierdzi, że mu go Węgry plądrują...
— Do Biskupa Kanclerza poślę — odparł książe. — Ty wytchnij tylko i powracaj do miasta. Gdy przybędziesz po kilku dniach niebytności, a pytać będą, mów, że wiesz iż ciągnę całą siłą na Kraków.
Łoktek skończywszy, podał rękę do pocałowania Marcikowi, dobył z kalety na stole garść groszy, wcisnął mu je i wyszedł spiesznie.
Suła sprawiwszy się tak żwawo, miał czas dawnych swych towarzyszów odwiedzić w obozie, i przypomnieć sobie życie, za którem tęsknił.