Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 145.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Książe stał spokojny, dając mu się wylać z gniewem — księdza, który go tak obojętnym ujrzał, zimna krew Łoktka jeszcze mocniej poruszyła.
— Najazd Tatarski! — zawołał — dzicz! poganie! Świątynie pańskie i sługi nie poszanowane.
— Uspokój się, mój ojcze — rzekł Łoktek. — Niema na to rady! Wojna ma swe prawa, żołnierz mój mrze z głodu.. Nagrodzę wszystko, dziś wy jak ja cierpieć musicie...
Ksiądz podniósł głos i już miał wołać — Anathema! gdy Kanclerz Klemens z powagą wystąpił przeciwko niemu.
— Ojcze kochany — rzekł. — Książe gdyby pragnął, nie może nic... Ściąga się lud, jeść musi, dostarczyć mu chleba trudno. Wojna nie potrwa, krzywdy się nagrodzą.
— Nietykalna święta własność kościelna, na którą się sprosne ręce rzucają — przerwał Pleban.
— Kościołowi straty się jego powrócą — rzekł książe spokojnie. — Bylebyśmy się Czechów pozbyli, kraj oczyścili i ład przywrócili.
— Czech nas tak nie łupił! — dodał Klecha.
Ks. Klemens prawie gwałtem go na bok odwiódłszy, ułagodzić usiłował i uspokoić, gdy przez drzwi, które otworem zostały, ujrzał Łoktek twarz jakąś — drgnął i zapomniawszy o Plebanie, pospieszył do progu.
Tu stał zbłocony cały, ledwie z konia zsiadłszy