Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 134.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie ma nic. Wiemy tylko, że Czechy się krzepko trzymać myślą, a słychać, że z Pragi Paweł z Paulsztynu jedzie tu na wielkorządy.
Mówią o nim, że człowiek być ma rozumny, a nie tak jak Boskowicz gwałtowny i srogi.
— No! no! Czechy! Czechy!! — rozśmiał się Marcik lekceważąco. — Pókiż tych Czechów będzie? Jam myślał, że bodaj pan Wierzbięta, albo pan ze Żmigroda zamek obejmie.
Spojrzał na Pawła okazującego mu rekami, że do tego bardzo jeszcze było daleko.
Greta słuchała z uwagą, spoglądając to na stryja, to na Marcika.
— E! — rzekła żartobliwie — do wiosny się to wszystko przecie skończy, z bocianami Polacy przylecą.
— Jabym wolał, — zaśmiał się Marcik, — żeby sobie Czechy z gęśmi teraz odleciały...
Paweł milczał, patrzał na synowicę, która w rączkach chustkę kręciła, a bystremi oczyma strzelając, obu ich trzymała na uwięzi.
— Niech no śliczna Greta — ozwał się Marcik, — powie panu Pawłowi, że nasz mały książe wart, aby mu się tak nie opierano.. Mieszczanom nagrodzi sowicie, gdy mu powolność okażą. Drażnić znowu go i jątrzyć nie radziłbym nikomu.
Greta w istocie zdawała się brać stronę Marcika, ząbki białe pokazała i rzekła.
— Tych małych człowieczków zawsze się naj-