Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 111.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uderzała naprzód Greta dwojgiem oczu, które patrzały nakazująco, śmiało, wesoło, figlarnie, pańsko, a razem miały w sobie coś tęsknego i zagadkowego. Oczy te stałyby za nią całą, bo mówiły więcej niż małe usta koralowe, z których ząbki perłowe przezierały, niż czoło jasne, niż twarzyczka życiem drgająca.
Na głowie jej piętrzyły się zbyt bujne, czarne, krucze włosy pozwijane, podzielone, pokręcone, posplatane a ciężące. Z ruchów, wejrzenia, uśmiechu biła odwaga zuchwała, wyzywająca — nie wierząca w to, aby kto się jej śmiał opierać.
Miała na sobie suknię ciemną, szytą i wyszywaną do koła, pas z torebką u boku, na ramionach płaszczyk, na głowie zasłonę czarną. Ten ubiór na pół wdowi był jej bardzo do twarzy. Karzeł-garbus, który z laską panią swą poprzedzał, stanął jak herold idący przed królową i odezwał się głosem ochrypłym.
— Greta!
Spełniwszy ten obowiązek urzędowy, zniżył laskę, zmienił butną postawę i wprost poszedł spocząć na ławie, chociaż garb mu o ścianę oprzeć się nie dawał.
Greta przypatrywała się stryjowi stanąwszy opadal — czekała aby ją powitał. Paweł nie bez spojrzenia z ukosa na starą swą gospodynię, krok uczynił naprzód.