Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 067.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja się przed tobą, żołdaku jakiś — zawołał Mieczyk — tłumaczyć nie będę. Wiedź mnie do Krakowa, do Boskowicza, rozmówię się z nim po com tu przybył.. Tobie wara odemnie!
Śmiałe to odparcie nie wiele pomogło.., żołdactwo zuchwałe nie wiele na ziemianina godność zważało.
Dowódzca krzyknął już był rozkazując wiązać starego, gdy ten miecza dobywszy zagroził, że pierwszemu co przystąpi doń, łeb utnie.
Czesi klnąc, trochę się wstrzymali popatrzywszy na siebie.
— Pojadę z wami do Krakowa dobrowolnie — dodał Topor, — ale niech się mnie nikt tykać nie waży.
Napastnicy rozmyślali, nienawykli pobłażać nikomu.
Nastała chwila ciężkiego jakiegoś milczenia. Topor, który nie chciał być zmuszony mierzyć się z ladajakiemi ciurami, dobył z pod kożucha kaletkę i rzucił im ją na ziemię.
Sam dowódzca, opasły, czerwony drab szybko się po nią pochylił, podniósł i pod opończę schował.
— Do Krakowa musicie wszyscy z nami, wy, buntownicy! — zawołał.
Odwrócił się do bezbronnego Zbyszka i skinął na ludzi.
— Wiązać go!
Zbita podskoczyła, jakby go bronić chciała,