Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 056.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ja bym miał rękę podać do ćwiertowania tego, co się ledwie zrastać zaczęło? Ja? Mieczyku mój! Zabyliście mnie alboście nigdy nie znali. Wolę się tułać jak wygnaniec, niż prosić łaski gdy mam — prawo!
Wołał namiętnie z oburzeniem takiem, iż Topor spuścił głowę, zawstydził się — ale go ta gorącość nie objęła, nie przekonała... Schylił się jak do ręki księciu, który mu ją usunął.
— Wielką żałość waszą — rzekł powolnie — każde serce uczuje. Swojego pana ze krwi własnej mieć, każdyby rad, choćby zdrowiem przypłacił, ale tu i życie dać, darmo! niepomoże! Spojrzyjcież na ziemie te — zajęli wszystko! Załogi ich siedzą wszędzie, wielkorządcy po wszech ziemiach. W Kamienicy, w biskupiej, nową twierdzę wznoszą, Kraków w ich rękach, Poznań, Sandomierz, Sieradź, Płock; rycerstwo mają doskonałe, zbroje dobre, ludu dosyć!
— A my serca mamy małe! — zawołał Łoktek gniewnie. — Cóż rzec? Omyliłem się na was, Mieczyku! zestarzeliście u ognia w domu, serce wam wyschło, strach z ciepłego kąta wyjść w pole. Darmo! Ufałem w was i zawołanie wasze... Szarża niegdy przy panach swych stała! a dziś?!
Nie dokończył. Topor to rumienił się to bladł.
— Panie miłościwy — odezwał się urażony. — Żądajcie od nas czem byśmy wam miłości naszej