Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 026.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czarny chleb jadał, na ziemi legał, po lasach się tułał, w siermiędze chodził, głowy gdzie przytulić nie miał — a jak było potrzeba — panem potrafił on być i łeb uciąć i krwi utoczyć gorącej. Gdy dobry bywał choć do rany, gdy się namarszczył, stój z dala, albo nogi za pas. Żartu z nim nie ma.
To był pan dla nas! Trzymał twardo, gdy potrzeba było, a wiedział gdzie i kogo głaskać — i dać dobre słowo!
Zbyszek westchnął.
— Co ty wiesz? — dodał do syna. — Tyś nic nie widział a mało co słyszał odemnie — ale gdybyś patrzał na to co ja!!
Syn się uśmiechał po troszę, stary rozgadywał się tak, że już utrzymać nie mógł i choć pewnie raz nie pierwszy puścił się w opowiadanie, gdy tymczasem wieczerzę im przygotowywano.
— Ja — jam go z maleńka znał — mówił. — Nie miał wówczas może nad lat piętnaście, a rwał się już wojować i panować. Jam naówczas służył przy medyku Mikołaju, co go pilnował, żeby nie chorzał. Ale gdzie on kiedy chory mógł być!! Bywało zdaje się, że słabuje, niech no mu powiedzą, że trzeba w pole, zerwie się na równe nogi — zdrów jak ryba!
Wówczas na swą rękę jeszcze nie mógł wojować, to się czepiał, gdzie co szczęknęło. Chodził z nieboszczykiem Kaliskim Pobożnym — i przy