Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 021.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ludzie już słaniają się i padają, niech on krzyknie na nich tylko, wnet nowa dusza w nich wstępuje. Miecz jego dobry, ale serce jeszcze lepsze.
Przerwał z końcu Zbyszek pochwały i przystąpiwszy do syna naglił nań.
— No, gadajże ty mnie, gadaj, zkąd ludzie wzięli, że on się znowu pokazał. Widział go kto? Blizko lat cztery go nie było ani słychu, jak w wodę wpadł, mówiono, że zabili go, że na Węgrzech zginął, że do klasztoru wstąpił na pokutę, że go Czechy, czy Niemcy zamordowali. A jam temu nigdy nie wierzył, bo ja go znam!!
— Kto tu teraz prawdy dojdzie? — odezwał się Marcik obojętnie, wcale zapału ojca nie biorąc do serca. — At! prawią ludzie, jakoby się zjawił! Toby nie znaczyło nic, bo czego nie prawią? ale Czechy czegoś niespokojne.
Mówią, że pan Ulrych (Boskowicz), co na zamku siedzi, dał pilne rozkazy, aby go szukano. Trzęsiono po kątach — łapano, a za głowę jego naznaczył moc grzywien, czy wielkich tych groszy pragskich. — —
Stary ręce załamał.
— Uchowaj panie Boże nieszczęścia, gotów się jaki łotr ułakomić, zawołał, i zdradzić go! Miłosierny panie!!
— A coby w tem dziwnego było? — rzekł Marcik. Nie każdego dnia trafi się taka zwierzyna!