Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 205.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, miłościwy panie — rzekł śmiało Marcik — jesteś sprawiedliwym — będziesz nim!!
— Zły jestem! zawrzał książe i umilkł nagle.
Nie było sposobu go rozbroić.
Ziemianie z tyłu stojący dawali znaki Marcikowi, aby go nie rozjątrzał bardziej niewczesnemi prośbami — Suła musiał odstąpić w końcu, siąść na koń i w bok zjechawszy, wrócić do oczekujących nań mieszczan.
Patrzyli nań błagająco, niespokojnie i poznali z lica, że nic im nie przyniósł dobrego.
— Nie zrobiłem nic dotąd, odezwał się do nich, — ale pierwsze kotki za płotki — nie myślę poprzestać na tem. Pojedziemy za obozem, na oczy mu się nie nastręczając.
Strwożyli się posłowie krakowscy bardzo. — W milczeniu przygotowali się do ciągnienia i gdy wojsko i dwór pominęło ich, jak Marcik obliczył — jechali w tyle za obozem.
Gdy nierychło potem stanęli na nocleg w lesie, bo Łoktek nigdy dworca i chat ani dla siebie, ani dla ludzi swych nie szukał; nadbiegł pacholik od księcia po Marcika, aby się do niego stawił.
Obóz rozłożony był w dębinie, bez namiotów nawet i szałasów, gęsto strażami ostawiony, bo się zdrady od Slązaków lękano. Mało kto nawet zrzucił całkiem zbroję, rzemyków tylko popuszczano i hełmy zdjęto ze skroni.