Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 203.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mówił z takiem uniesieniem, a ci, co dokoła stali, potakiwali mu tak, że Marcik zmilczeć musiał. Ale po chwili w nogę pocałowawszy księcia, rzekł znowu:
— Miłościwy panie, jam świadkiem żywym że nie wszyscy są winni. Dużo polaków w mieście i takich co trzymali zawsze z nami. Żydzi też nam pomagali. Znam i wymienić bym mógł takich, co się Albertowi niepoczciwemu opierali, choć im groził i znęcał się nad nimi.
Za mną jadą ci, co byli wam wierni, aby za miastem prosić.
Łoktek się rzucił — oglądając.
— Gdzie oni? natychmiast na gałąź z nimi. Chcą-li być cali, niech mi się nie pokazują i w świat uciekają. Nie daruję żadnemu.
Marcik patrzył mu w oczy błagająco.
Książę mruczał niezrozumiale, wzrokiem sięgając w głąb lasu, jakby w nim ofiar szukał.
Raz począwszy Suła nie mógł już ustąpić nic nie sprawiwszy, i począł po chwili:
— Miłościwy książe, znacie mnie za wiernego sługę waszego, moja poręka może zaważy coś, a ja za tych ręczę, którzy są ze mną, że z Albertem walczyli i nigdy nie byli z nim. Kapelan, który na koniu stał niedaleko i słuchał, a zdał się to nakłanianie do łaskawości pochwalać, odezwał się popierając Sułę.