Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 202.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzał mu w oczy Marcik i uląkł się. Widywał on go w boju, w ucieczce, na tułactwie i w gniewie i w utrapieniu wszelkiem, lecz takim jak teraz nie pamiętał go nigdy. Blady był, zestarzały, chmurny, straszny, jakby w sobie pełen gniewu, którego wybuch wstrzymywał.
Zapytał naprzód o księżnę i dzieci, rzekł mu Marcik że zdrowi a z utęsknieniem oczekiwali na niego.
— Ja też do nich spieszę — odezwał się Łoktek ponuro — spieszę — ale dla wielu straszny i krwawy powrót mój będzie. Ze zdrajcami zrobię rachunek, którego pokolenia nie zapomną! Niezostanie mi jeden niemiec w mieście! — wybiję to plemię zdradzieckie. — Lepiéj żadnego miasta, niż to gniazdo plugawe!!
Suła odpowiadać mu nie śmiał. Dopiero wyczekawszy nieco, odważył się szepnąć z cicha:
— Miłościwy panie! Nie wszyscy w mieście winni, a pięknego miasta zaprawdę — żal.
— Wszyscy winni — zakrzyczał bijąc o siodło książe, tak że koń się pod nim rzucił. — Wszyscy. — Ci, co zdradzać nie chcieli, powinni byli wójta pilnować, a bodaj go ubić, niż niepoczciwe dzieło dokonał!
Myślałem, że już spokojnie panować będę, gdy te łotry znowu zachwieli wszystkiem...
...Gdybym się nie pomścił, Bóg by mnie karał. — Poczną jutro toż samo!