Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 193.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ściami je rwali, tak że Fuld musiał obuchem po łbach tłuc, aby zmusić do odstąpienia.
Nie wiele się tu pożywili, ale miasto miało puhary, bechery, roztruchany, misy srebrne, które też w skarbcu leżały — te wszystkie padły ofiarą. Było kilka łańcuchów złotych i pozłocistych, które mieszczanie dali do schowania, zabrano i te, nie pytając, czyje były. W końcu, drewniane dno skrzyni pokazało się przysute pyłem i okryte sukna kawałami.
Z łupem swym, wietrząc jeszcze po kątach, chwytając co lepsze było i zdatne dla nich, Ślązacy, jak trzoda głodnych stworzeń — obrzemienieni nazad się zaczęli z ratusza wynosić.
Niemi i zrozpaczeni stali mieszczanie.
— Sądny dzień! sądny dzień! — powtarzał Hanusz z Muchowa. — Za grzechy pokarał nas Bóg. Ale to — początek dopiero!
Ze spuszczonemi głowy stali tak długo, aż Hincza Keczer, zobaczywszy poszarpane pergaminy, podarte księgi, połamane pieczęcie, pierwszy począł je z podłogi podnosić z poszanowaniem i w milczeniu smutnem nazad je do pustej składać skrzyni.
— Pozostało nam choć świadectwo, żeśmy ongi przywileje i prawa mieli — rzekł smutnie. — Przepadną one teraz wszystkie i my z niemi.
Jęczeli wszyscy...
Wieczór nadchodził. Nikt nie myślał o zapro-