Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 169.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ks. Bolesław, któremu pobyt w Krakowie dojadł już srodze, bo się tu nie czuł panem — siedział z kilką Ślązakami nudząc się w izbie. Stali niektórzy, inni z dala poprzysiadali na ławach. Wszyscy byli powarzeni. Książe trzymał w ręku zrzynek pergaminowy. Domyślając się Wójta po chodzie — podniósł głowę.
— Przecież temu kiedyś koniec być musi, — odezwał się głosem głuchym. Wyście nas tu ściągnęli — mówcież.. co dalej?
Obiecywaliście mi złote góry! Ziemianie mnie nie chcą — czekam na nich napróżno. Sandomierzanie tamtemu się poddali, Sandecz ma w ręku!
Gdzież te wasze obiecanki, że go wszyscy mieli porzucić?
W miarę jak mówił, głos rosnął księciu, gniew się zwiększał. Siedział pochylony, zaczął się prostować, nadymać, wreszcie powstał i opierając się oburącz na stole, oczy wlepiając w Wójta, ciągnął dalej.
— Sądzicie, że wam to ujdzie bezkarnie?? Ziemi nie posiadłem.. Miasto! co mi znaczy to liche miasto wasze i garść handlarzy?
— Com miał, tom oddał Miłości Waszej — odparł Wójt stłumionym gniewem. — Obiecywali mnie, obiecywałem ja. Mnie zdradzili. Przecież Sandomierz mieliście w rękach, zamek, gdybyście byli kazali go zdobyć, byłby wasz, a za nim poszłaby ziemia.