Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 090.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dując. Tuż około Marcika siedział mieszczanin, którego Paternoster zwano. Miał to nazwisko ze szkoły jeszcze, przylgnęło doń i zostało.
Posądzali go niektórzy, iż Wójtowym zausznikiem i szpiegiem był, a donosił mu co kędy posłyszał. Ten ułożywszy minę, począł pytać Marcika.
— Tak źle o panu Wójcie trzymacie?
— Nie kryję tego, że mu niewierzę, — odparł Suła, nie widząc, iż Greta znaki dawała, aby milczał. — A nie tylko ja, ale na zamku wszyscy nie ufają mu, i na oku mają.
Paternoster mały i giętki jak wosk, układny bardzo, skrzywił się i skulił.
— Widzi mi się, — rzekł — że to nań niechętni potwarzami ciskają. Szanuje on pana i dobrze mu życzy, a że swojego miasta i ludzi swych ochrania i broni, co za dziw? Na to on jest i my go płaciemy.
Marcik zamiast odpowiedzi zaklął głośno.
Schmurzył się Paternoster.
— Nie daj Boże — szepnął, — na wysokiem miejscu siedzieć, z góry i z dołu wszystko pada na człowieka — tak i z nim.
To rzekłszy czapkę z pod stołu wyjął Paternoster, skłonił się do koła i powoli wysunął.
Ledwie się drzwi za nim zamkły, Greta nadąsana wpadła na gadułę.
— Otoś sobie języka puścił! — zawołała. — Nie wiecie, że ten siedzi u Wójta za uchem...