Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 034.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówił, że to były cuda. Zbita żaliła się na to, co ucierpiała. Chaber dawał uczuć, że i on niepoślednio się zasłużył. Gotowano jeść a Marcik o swoich losach prawił i nie rychło uspokajać się zaczęli, gdy już im sił zabrakło.
Spokojniej po chlebie i piwie rozpowiadano dalej. Zbyszek przy swem stał, że on przy pomocy Bożej, tyle tu zrobił iż nikt w świecie tegoby nie potrafił. Skarżył się iż osadnicy urwisze były straszne, jeden podejrzany o to, że ze zbójami trzymał i po drogach łupił, drugi pijak podchmieliwszy z siekierą się rwał do ludzi, trzeci leń i do niczego... itp.
A jednak z pomocą ich i najemnych przybłędów, było siano dla koni, pólka coś obsiano na równinie nie źle zrodziło i brożek stał.. W szopie owce beczały, było kilkoro sprzężaju i mała stadninka.
Z tego co już uczynił wnosił Zbyszek, że do wielkich dojdzie rzeczy... Skarżył się tylko, że mu niemiłosiernie dziesięcinę wytykano i osadnicy narzekali, że od granicy wpadano mu do lasów i o łąkę miał miał wojnę z sąsiadem...
Na cały wieczór stało stękanie nad biedą, i mimo biedy Zbyszek był szczęśliwy, wesół, zdrów. Opowiadanie syna o wojnach i wyprawach radowało go też niepomiernie.
Dla różnych spraw stary nietylko do Bochni jeździł, ale i do Krakowa zaglądał często. Mowa