Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 201.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sieciecha widać nie było na czele, nie mianowano go ażeby dowodził, z ręki jego szli inni on sam prawie się kryjąc, stał na uboczu, niechcąc aby o nim wiedziano.
Na oko dowództwo było przy młodym Skarbimierzu, który się w szkole Sieciechowéj wyćwiczył. Na pułki królewskie dosyć spojrzeć było, by poznać że z niemi sprawa nie pójdzie łatwo. Żołnierz odziany, zbrojny należycie, nakarmiony, nawykły iść na skinienie, poruszał się wszystek jako jeden człek, w cichości i posłuszeństwie. Na zbroi i żelazie nie zbywało, rychlej za dużo go było, niż za mało, bo ci zwłaszcza co z końmi szli, blach mieli poczepianych na kaftanach do zbytku; tarczy, toporków, dzid, nagolenników i hełmów żelaznych było pełno.
Świtać ledwie poczynało gdy Bolko królewicz już się zerwał, budząc swoich około namiotu spoczywających i wołając że czas był się sposobić do pochodu. Nocy niedospał, tak w nim wrzało do tego boju, który się na jutro zapowiadał.
Wojsław trzymać go musiał i hamować coraz lecz podołać temu było trudno. Królewicz za wczasu począł się odziewać w bojowe suknie, nim drudzy się z posłania ruszyli. On i młoda jego służba, wesoło mieczami pobrzękiwała, przemyślając jakiby oręż więcéj przypasać mogła.
Bolko coraz to z namiotu wyjrzał.