Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 198.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wystraszone, zwiastując że ćma okrutna ludu ciągnęła na Kruszwicę, że jakby z ziemi wyrastały oddziały coraz nowe, bo dopiéro pod lasem tyle się ich razem zebrało.
Marko, który dotąd rad się przechwalał i odgrażał, głową trząsł i trzymając się pod boki, wąsy zagryzał.
Zbigniew, jako niedoświadczony wojak nic w tém jeszcze niebezpiecznego nie widział, gdy drudzy z liczby rozłożonych ognisk wnosili o sile królewskiego wojska.
Królewicz powtórzył tylko słyszane nieraz z ust Marka słowa.
— Jutro ich w puch rozbijemy.
Ani Dobek, ani nawet Sobiejucha nie potwierdzili téj zuchwałéj wróżby. W obozie Czechów i Pomorców powstał ruch wielki, kupy się zbierały, Przemko na koniu oklep przybiegł ukazując rozpalone ogniska. Najmężniejszy z nich wszystkich nie był bez trwogi.
— Jeżeli umyślnie dla postrachu nie pozapalali ogni, ciężka będzie przeprawa rzekł. Jak na brzask pewnie nas napadną, stać trzeba pogotowiu.
Marko, do którego się zwrócił Zbigniew, innéj rady nie miał, tylko po staremu aby ludzi nakarmić i napoić do syta.
Gdzie kto miał stanąć, jak poczynać, nie naradzano się nawet. Dobek nie położył się spać,