Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 197.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sobiejucha dowodził że nie darmo tak do nich o zgodę słano.
— Czują oni żeśmy silniejsi, więc sromu unikając, zabiegają i proszą się.
Odgrażała się młodzież, radowali się starzy, rwało się wszystko do oręża, Zbigniew widział się już królem i zwycięzcą.
Mrok padał gęsty, a wesołość największa panowała w namiotach książęcych na pagórku, gdy Zahoń wpadł trochę nie swój i jak przepłoszony.
— Niechno miłość wasza wyjść raczy i popatrzeć, zawołał, bodaj czy nie królewscy to już obozują na skraju lasu, toć jutro chyba przyjdzie do rozprawy.
Nietylko królewicz, ale co żyło z pod namiotów się wyrwało.
Noc już była prawie, a że księżyca na niebie nie stało i gwiazdy okryły obłoki, ciemność wielka zalegała do koła. W téj stronie od któréj puszcze stały, jak zajrzeć okiem, rzędami ognie się jakieś paliły. Było ich tyle i tak gęstych że gorzały prawie jak niezmierne, jedno wielkie ognisko.
Nie mogło to być nic innego tylko obóz królewski, który puszcza wyrzuciła z siebie nagle, zatoczył się przed niemi znienacka ognistym wałem i groźbą.
Nadbiegły w téjże chwili i czeskie szpiegi