Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 195.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzekł. Przyjdzie li do boju miastu naszemu grozi téż niebezpieczeństwo. Idźcie do królewicza, pomówcie z nim, czego chce.
Jeśli możliwa rzecz, ojciec nasz przewielebny pośredniczyć będzie.
Zostawiwszy księdza pod namiotem, poszedł Dobek, choć nie z wielką nadzieją skutku do Zbigniewa. Znalazł go jak z Markiem o tych krajach rozmawiał w których piasek na pół jest ze złotem.
Na pierwsze słowo o zgodzie, jakby go co żgnęło, poskoczył królewicz.
— Ho! ho krzyknął znać że się nas boją, żeśmy dla nich za silni gdy takich sztuk zażywają.
A no — niech i tak będzie; jam nie od tego. Ojciec mnie synem pierworodnym niech uzna, pół królestwa mi da i zwierzchnią władzę, Sieciechowi łeb da uciąć lub oczy wyłupić, zapłaci moich sprzymierzeńców! Mniéj nie mogę chcieć ani przyjąć!
— Wasza miłość za mało żądasz! — zakrzyczał Marko, więcéj należy nam. Niech król pot nasz krwawy opłaci grzywnami złotemi a nie — to nas pozna!
Próżno Dobek chciał rozprawiać, zahukano go poszedł z tém do księdza, który słowa już nie rzekłszy na gród z tém do biskupa powrócił.
Nazajutrz nowych wieści nie było, tylko zgo-