Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 189.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lu szukać? Ludzie co na zwiady idą, boją się wisieć to im się w oczach dwoi. Straszą nas słomianą kukłą.
Król ciągnie! — Myślą że samo imie nas strwoży! Pójdziemy ztąd, rozleziemy się, to nas po kątach tłuc będą. Nie! dostoim kroku, a przyjdą tu, posieczemy ich na drzazgi.
Przemko pomorski milczący a ponury wódz uśmiechnął się pogardliwie z wielomównego Marka. Czechy głowami wahały a wąsy gładziły. Patrzali na Zbigniewa wszyscy, ten na nich ani spojrzał.
— Skończona rzecz, rzekł w ostatku.
Będziemy stali i czekali, a gdy przyjdą, pobijemy.
Gęślarz głośniéj zanucił, drużyna po kątach chichotała, pan do rozmowy ochoty nie miał, popatrzyła na siebie drużyna.
Rozważniejszemi niepokój owładał. Przemko pomorski chciał inaczéj.
Radził się rozbiedz do koła, na wojsko królewskie, na trzęsawicach, któremi przeciągać musiało, napaść ze wszech stron niespodzianie, popłoch wzbudzić, i starać się je wpędzić w moczary. Marko nigdy cudzego rozumu nie lubił.
Powtarzał swoje. Tu stać trzeba i tu na nich czekać, wpadną między nas jak w połapkę, wytopiemy ich w Gople do nogi.
Upewniał że tym sposobum raz z nieprzyja-