Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 188.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szyzna cała poszła na radę do królewicza. Zastali go wedle obyczaju z młodzieżą, błaznami, gąślarzem u drzwi i ślepym wróżbitą; zobaczywszy ich pochodem takim dążących namarszczył się strasznie.
— A no! znowu! — zawołał do Dobka kroczącego przodem — pokoju bo mi niedajecie. Jeśli przychodzicie napić się a poweselić, tom wam rad, a jak straszyć to słuchać niechcę!
— Miłość wasza odparł Dobek, rada czy nie rada musisz nas posłuchać. Sroga bieda za pasem. Król na nas ciągnie już, siłę ma wielką, gotować się trzeba,
— To się gotujcie? — rozśmiał się Zbigniew albo wam bronię?
— Przecie obmyśleć trzeba czy naprzeciw nich iść, czy ich tu czekać? Jak się rozłożyć?
Możnaby zabiedz drogę, rwać ich z boku.
Królewicz zmilczał, patrzał do góry, a do Zahonia śmiał się boczkiem. Gęślarz nie zważając na przybyłych brząkał i nucił, że się rozmówić było trudno. Marko, który się dowództwa nad Polakami napierał i zwał się zawczasu wojewodą, począł mówić, wyręczając niechętnego pana.
— A po co się nam ruszać gdy tu dobrze stojemy? zawołał. Gród warowny i jezioro mamy pod bokiem. Jest się o co oprzéć.
Czego u licha chcieć? — jakiego wiatra w po-