Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 162.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piwie, zajrzał w nie, przekonał się iż w niém nic nie było, a gdy inni wyśmiewać się z niego zaczęli — zawołał.
— Co się macie śmiać? Poszedłby który z młodszych do jejmości, bo do bab bezpieczniéj gołowąsów posyłać, pokłoniłby się i rzekł że srogie pragnienie mamy, woda się w studni zaśmierdła, a piwa ani kropli. Juści przez miłosierdzie dadzą choć męty. Co ich to kwaśne piwsko kosztuje? Na polu ziarno się samo rodzi, albo mu z osypów i danin przywiozą do spichrza, chmielu po lasach i po płotach dosyć, służba do zamku idzie, jak nam mają żałować — tego co im Pan Bóg darmo daje!
Jeden z siedzących pod ścianą ruszył się przekonany argumentem, a Dobek zamyślił nad daną radą. Sobiejucha podśpiewując do okna powrócił, tamten wymknął się z izby.
Magnus właśnie przed sień zajeżdżał z za miasta powracając, gdy Dobek go tu przywitał. Nie bardzo rad był i twarzą mu to okazał, bo wszystkich Zbigniewowych z nim razem, chciał się co rychléj pozbyć z grodu, objadali go i obierali.
Wieści też już chodziły, że król z siłami znacznemi na Wrocław ciągnie. Zsiadł z konia otyły namiestnik sapiąc zmęczony, udając że Dobka nie widzi. Ten mu się kłaniał uparcie.