Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 160.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wy o tém nie wiecie? Tylko że do niego przystęp trudny! ho!
Z ław powstawali zaciekawieni słuchacze, kołem otaczając Marka.
— A wy zkąd o tém wiecie? poczęli pytać Marka.
Sobiejucha śmiał się zwycięzko.
— Ja, rzekł, gdy wchodzę do lasu wietrzę zwierzynę, gdy wjeżdżam do miasta, wietrzę Judów. To u mnie pierwsza rzecz. Mało wiele, przyczepiwszy się doń, człek zawsze coś udrze, bo każdy Jud się boi, aby go za męczeństwo Chrystusowe nie pozywano. Więc się ich drze. Wszyscy to robią. Poco by ich żałować? Czy oni nam swaty czy braty? Wszakci to nie kto tylko ich ojcowie Pana Boga ukrzyżowali i męczyli; czemubyśmy za to ich nie mieli łupić? Sprawiedliwa rzecz i bardzo Bogu miła. Nam do Natana Ispana trzeba się dostać koniecznie, nałgać dobrze, obiecać złote góry, nastraszyć trochę da co potrzeba. Królewicz-że na Szląsku ma panować? Chce-li być Natan cały musi się zawczasu zasłużyć.
Wszyscy, nie wyjmując Dobka, z pewném poszanowaniem spoglądali na Sobiejuchę, który dawszy ten dowód przebiegłości, zdumniał. Rzucił okiem ku wiadru próżnemu, jakby wyrzucając losom niesprawiedliwość iż takiego jak on człowieka, nawet piwem nie poczęstowały. Nikt