Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 153.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na ławach potwierdzające westchnienia się słyszeć dały.
— Co prawda, to prawda! mruknęło kilku.
— Nasi przyjaciele w Krakowskiém, na Szląsku, na Mazurach, którym Sieciech jak nam dokuczył i dojadł, darli się strasznie i nastawiali; obiecywali dużo. Teraz przycupnęli i siedzą cicho.
Marko, wstał, do wiadra poszedł, przechylił je, zajrzał że na dnie nic nie było i smutny wracając na ławę — począł pocieszać Dobka.
— Wasza miłość, chcielibyście aby trudne rzeczy szły łatwo! To nie może być. Baba nim chleb upiecze, osmali się i zabrucze, a co dopiero gdy królewski kołacz trzeba na stół postawić!!
Pamiętam, że gdyśmy na Węgrzech z królem Salomonem — —
— A! a! przerwał Dobek — daj że ty mi pokój z Węgrami i królem Salomonem, radziłbyś lepiéj co ze Zbigniewem poczynać.
— Co? wiadoma rzecz, ludzi ściągnąć i w pole iść a bić się — odparł inny z boku.
— Łatwo to ludzi pościągać? zawołał Dobek. Widzieliście tych których zebrano?
— Jakich naleziono, takich się ściągnęło, rzekł Marko.
— No i widzieliście przecie co to za obszarpańcy — mówił Dobek niecierpliwie — wszystko to wlecze się w łachmanach, dużo bosych co i chodaków nie mają, siła głodnych których odkar-