Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 126.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zbigniew od rana nie wychodził z izby swéj, wahając się, czy mu się ukazywać należało, lub wszystko zdać na namiestnika, przy którym Dobka postawił. Dworowi wszakże swemu, pogotowiu być kazał...
Poselstwo wprost od bramy, przeprowadzane przez gawiedź ciekawą, która za niém biegła aż ku dworowi, na gród się udało. Magnus już na nie czekał, całą starszyznę około siebie skupiwszy. Nienawiść ku Sieciechowi, pomimo obawy wojny, nastrajała gniewnie umysły.
W dziedzińce wjeżdżając Wojsław dojrzał, rozglądając się ciekawie, iż wszędzie ludu zbrojnego moc była wielka, jak nabito żołnierza, między którymi sporo Czechów poznawał.
Posłańcowi z królewskiém słowem uchybić nie chcąc, Magnus do progu wyszedł przeciwko niemu. Odział się na dzień ten świątecznie, ludziom téż zbrojnym na grodzie przykazał, aby wdzieli odzież i zbroje przystojne. Zsiadającego z konia przywitał w przedsieni. Spotkali się milczący, mierząc oczyma, poczém Wojsław z księdzem Teodorem szli do izby razem, gdzie czekała starszyzna liczna, jak na radę zgromadzona.
Mógł już tedy rozpoznać Wojsław, że niespodzianym tu nie był, że o nim wprzódy wiedziano, gotowano się na przyjęcie, myślano, jaką mu dać odpowiedź.
Do izby wszedłszy rzucił oczyma poseł, ażali