Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 117.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A ja wiem — przerwał Zbigniew — jasna rzecz, zechcą abyście się poddali, mnie katom w ręce dając.
Oburzyli się wszyscy.
— Nie bójcie się, miłościwy książe — odparł Magnus — wziąć was z między siebie nie damy. Zawczasu dziś mówić o jutrze, niewiedząc co ono przyniesie, ale zdrady się nie dopuściemy. Król gdy posyła znać chce zgody...
Bystrém spojrzeniem po twarzach poznał Zbigniew iż przed nim tajono sprawę, a zbytniéj dlań miłości nie było. Zgadł niemal co się święciło.
— Miłościwi panowie, odezwał się podnosząc głowę. Nikogom ja nie prosił aby mnie z klasztoru wyciągano — samiście to, po dobréj woli uczynili. Teraz gdym ja swobodny, o prawa swe się upomnieć mogę — nie ustąpię od nich. Jeżeli poseł niesie zgodę i to co mi należy jako króla synowi, dobrze — zechcą-li mnie znowu zamurować a opuścicie wy mnie, pójdę do Czechów, pójdę do cesarza, pójdę do pogan badaj, a praw się upominać będę.
Mówił żywo, przejęty mocno i kilka głosów odezwało się:
— Nie opuścim miłości waszéj, nie opuściemy.
Magnus stał milczący długo.
— Będziemy przy was i za wami — odezwał się — tylko w grodzie się zamykać niebezpieczna