Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 105.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tnicy kijmi uciszali. Z zamku też dolatywały głosy, jakby i tam nie lepiéj się działo.
W prawo i lewo od wielkich sieni na dworcu świeciło, drzwi stały otworem szeroko, tu i tam ścisk ludzi widać było, tak że przybywający ledwie do środka dobić się mogli. Służba konwie nosiła i beczki próżne wytaczała, bo pić trzeba było dać, a po skwarze letnim żłopali chciwie kto się dorwał, jak ze studni.
W lewo kilka izb pominąwszy, była jedna największa, w któréj starszyzna siedziała u stołu, choć stół już próżny był i kubki tylko a dzbany na nim.
Na ławach jeden przy drugim, w postawach różnych, siedzieli ludzie rycerscy poopierani, pół leżący, niektórzy poskładawszy głowy na rękach ze znużenia.
Namiestnika Magnusa w tłumie tym odróżnić łatwo było, bo mu wszyscy cześć oddawali, a i postawa była nielada. Wzrost ogromny, otyłość wielka, twarz szeroka, ręce silne. Olbrzymem się wydawał przy drugich, a gdy głos zabrał, jego jednego wśród największéj wrzawy słychać było. Głową wszystkich przechodził, a że mu z niéj już dużo włosa spadło, świeciła górą biała i lśniąca. Rysy twarzy wyraziste, grube, szerokie, zdala biły w oczy. Że lato odzieży ciężkiéj na siebie nie dozwolało brać, miał kaftan szkarłatny wdzia-