Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 089.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spoglądał na królowę, ta mu znaki jakieś dawała, nareście począł, będąc posłusznym królowi.
— Miłościwy panie, rany goić potrzeba dopóki się nie zaognią.
Wyślę więc posłańców po grodach aby się ludzie nasi ściągali co najrychléj tu do nas. Musimy iść siłą znaczną na Magnusa i Wrocław. Zdrada jawna, lecz przystało nam zrazu w nią nie wierzyć, oczy zamknąć, sprobować ażali się nie pomiarkuje. Jeżeli go do rąk dostanę, łeb mu zetnę.
Pójdzieli jedna ziemia po swéj woli, osobno każdéj się zechce swego księcia mieć i stać samopas...
Magnus zaskoczony nim siły zbierze, uledz musi i Zbigniewa nam wyda. Ale mnie nie przystało samemu iść, powiedzą że ja to czynię a nie wy, miłościwy panie. Musicie być ze mną osobą swą, Sieciecha, nienawidzą, dla tego że wam wiernie służy. Sieciech im solą w oku, na Sieciecha wszystko złe zwalają! Bez was, miłościwy panie, powagi nie będzie, Magnus ulegnie wam a mnie się opierać będzie.
Król słuchając z uwagą natężoną, kilkakroć dłonią drżącą powiódł po czole — wzdychał ciężko.
— Luźnym słowom które lada kto przynosi odezwał się, nie dawajcie łacno wiary. Nim się rycerstwo zbierze, nim wystąpiemy, do Magnusa