Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 085.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stał Bolko namarszczony.
— Nic tak strasznego, odezwał się, ludzi zebrać a prędko, nie tracąc i dnia, dopóki oni głów nie mają, póki się nie spodziewają paść na nich i rozbić a zgnieść...
Ręką w powietrzu zakreślił koło i pokazał na ziemię.
— Dobrze! dodał, wojna będzie, a nie, toby się ludziska pospali i popuchli! — a! dobrze pójdziemy na wojnę...
Spojrzeli nań wszyscy — oczy mu pałały.
— Ale on z sobą ma Czechów pono i Magnusa, rzekł Pruszynka, ludzi dużo nazbierali.
— A my to ich niemamy? śmiał się Bolko — on zbiéra, my tylko wici poślemy aby stawano, pod gardłem. Muszą być!
Co drugim zachmurzało czoła, królewiczowi twarz rozjaśniło, rad był! Spodziewał się na tę wojnę wyprosić. Czemże dlań były łowy przy prawdziwéj wojnie, w zażartym boju do którego wzdychał, walki w któréj się rąbano zajadle i on mógł ręki na karkach ludzkich spróbować!
Z drugiego podwórca pędem biegł komornik królewski.
Król już wiedział o synu i wołał go do siebie bo cały dzień nie widział ukochanego i tęsknił, a chciał wiedzieć czy był cały, czy mu się nie stało nic.