Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 082.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z postawy i obyczaju, ruszyć mu się było ciężko, a gdy się dźwignął, druzgotał co popadł.
Rachował nań Sieciech jako na krewniaka ze swéj ręki postanowionego, przeliczył się jednak sądząc że mu w myśl jego działać będzie. Wojsław obowiązek swój pełniąc, nic na deń zrozumieć nie chciał. Zżymał się Wojewoda, ale go już z miejsca ruszyć nie było można.
Gdy burza ta młodzieńcza wpadła w podwórzec zamkowy, aż cały grod niemal zatrząsł się od niéj, pozostałe psy zamknięte w psiarni zawyły, konie w stajniach rwać się i rżeć poczęły, ludzie z komor powybiegali. Każdy się domyślił że to królewicz przyjechał.
W spokojnéj nawet izbie królewskiéj, oddalonéj od Bolkowego dworu, zadźwięczały naczynia stojące na stole. Władysław nastawił ucha i uśmiechnął się; on także czuł że to syn jego ukochany przylecieć musiał... On jeden a chyba Pomorcy drudzy na zamek iść mogli z takim szturmem i nagłością. Sieciech co przy królu siedział zmarszczył się, królowa stojąca przy mężu, zacięła wargi. Na twarzy Władysława Hermana malowało się jakby ubłogosławienie.
Przybywało życie jego, tak jak ten co Wrocław zajechał, był dlań śmiercią i sromem.
Bolko stał w przedsieniu, chciał widzieć gdy zdejmą zwierzynę, gdy psy, konie i ludzie się rozejdą, a na jutro nowe łowy, ludzi, konie i psy