Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 049.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żęce nią witano, on zaś był jak pijanym i rozpasanym do zbytku. Nogami gniótł i szarpał zrzucony habit, i wyciągał się radując wygodnemu kaftanowi, mieczowi przypatrywał, pasa pociągał, a coraz to mu się słowo wyrwało zuchwalsze, niżby się z ust kleryka spodziewano.
Dobek odwiódł Starżę na stronę.
— A co, pan nasz? — spytał po cichu.
— Widzicie go — rzekł Starża — człek chudy, zasępiony i frasobliwy z natury. Musiało mu się od téj nagłéj swobody w głowie zakręcić. Mówi jak po pijanemu — po mnie ciarki chodzą słuchając.
Pochylił mu się Dobek do ucha.
— Jeszczeby was gorsze wzięły dreszcze — rzekł — gdybyście posłyszeli, co do mnie o nim opat rozpowiadał — a, no, wyboru nie mamy.
— Cóż mówił?
— Straszył mnie nim. Ażali my na nasze karki nie ostrzymy topora? — Szeptał Dobek nieco zasępiony. — Któż wié?
Namyślił się Starża.
— Gorzéj ci nie będzie — odparł po namyśle. — W naszych on rękach, jakeśmy go wzięli, tak go porzucić możemy...
— Łacniéj pono wziąć, niż się zbyć — dokończył Dobek. — Znajdzie sobie zawsze tych, co go podpierać będą.