Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 038.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przybyłemi i szepnął mu, gdy się zbliżył, iż chciałby z nim mówić na osobności. Dobek żwawy i poradny człek, swoim coś rzekł i zostawując na ich rękach królewicza, sam z opatem udał się do jego celi.
Zwolna kroczył ojciec Abdon, nic nie mówiąc, zamyślony. Mąż to był powagi, doświadczenia wielkiego i zdobytego wiekiem spokoju ducha, a przełożeństwo po kilkakroć w różnych miejscach piastował i nawykł był do rozkazywania. Nadawało mu to postać i obyczaj prawie pański. Dobek z Morawicy czuł się, im dłużéj z nim obcował, bardziéj przybitym i zmalałym... Coś biskupiego dlań miał w sobie, a pod owe czasy biskupia dostojność, niemal się z królewską równała.
Weszli do sporéj izby, w któréj ojciec Abdon zwykł był gości dostojniejszych przyjmować. Nie było w niéj innego zbytku nad ten, jaki przystał duchownemu: ksiąg wiele, obrazów złocistych kilka, krucyfiksy, ołtarzyk do modlitwy, ozdobnie przybrany. Otwartemi oknami wpadało światło jeszcze żywe i jaskrawe, choć dołem w podwórzach mrok się już poczynał.
Zajął miejsce opat w krześle swém z poręczami, na poduszce, a drugie wskazawszy Dobkowi, odezwał się po krótkim namyśle:
— Przynieśliście mi list i pieczęć z Pragi, abym na ręce wasze wydał wychowańca mojego