Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 012.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ny klasztorne, silnemi cieniami oznaczając każde wgłębienie, gzéms, kamień, zarysowaną powłokę.
Jak pustka wyglądały teraz te budowy ze drzwiami pozamykanemi, z pozasuwanemi oknami, około których ani człowiek, ani zwierz, ani nawet mała ptaszyna nigdzie się nie pokazywała. Wszystko co żyło chroniło się w mury, czekało aż wieczór odżywi powietrze rosą, a noc świeżość z sobą przyniesie.
Był to rok posuchy, na polach zboża pożółkły przed czasem, samotnie stojące drzewa miały już spalone liście, w rzekach resztki wód, jakby wstrzymane w biegu, drzémały i okrywały się pleśnią; strumienie w obnażonych łożyskach jeżyły się oschłemi kamieniami, w studniach brakło wody, trzęsawiska wśród lasów gorzały; gdzieniegdzie bory zażegnięte przez pastuszków paliły się łuny szerokiemi, czerwieniąc niebo po nocach.
Powietrze przejęte było tą zgorzelizną błót i lasów, i jakby od dymu skwaśniałe.
Klasztór stojący wśród puszcz niedawno przetrzebionych, choć na owe czasy rozległy, wspaniałéj nie miał powierzchowności. Znać na nim było i trudność budowania i pośpiech może i małą troskę o kształty jego zewnętrzne. Kościół się nie wiele nad nim podnosił, a w skromnéj wieżyczce jego zaledwie para z blachy kutych dzwonów wisiała. Mury z których się składały budowy, były z kamieni polnych grubo i nie bardzo foremnie