Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 191.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wem księcia. O. Łukasz siadł na ławeczce i począł odmawiać modlitwę.
— Ojcze miłosierdzia.
— Dajże mi pokój z tą modlitwą! zaryczał głos z łoża. Przysłali cię, abyś mnie spowiadał? Powiedz im, że przygotować mnie potrzeba. Zyskam na czasie... Niewyspowiadanego mnie nie zgładzą!! Dosyć tego! O. Łukasz spojrzał nań i zamilkł.
— Kto tam jest oprócz Magnusa? — zapytał nagle Zbigniew.
— Nie znam nikogo oprócz Palatyna Skarbimierza — rzekł ksiądz.
— Najzajadlejszego z wrogów moich! — krzyknął Zbigniew porywając się — tego jednego dosyć, aby mi przyniósł śmierć!
— Módlmy się — powtórzył duchowny.
Zbigniew wstał i nie zważając nań, chodzić począł, przystąpił do drzwi, uchwycił za nie, potrząsnął niemi, zawarte były.
Stróż usłyszawszy szelest, rozwarł je napół, a zobaczywszy więźnia, gwałtownie zatrzasnął.
— Módlmy się! — błagająco mówił O. Łukasz.
— Milcz, klecho! — rzekł stając naprzeciw niego Zbigniew i podnosząc pięści ściśnione, milcz! Powiedz im, żem wściekły, że spowiedzi słuchać mnie nie mogłeś. Mają prawo wziąć mi życie, ale nie gubić duszę...
Pochylił się ku niemu.