Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 181.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kogo mógł, płacił, prosił, prowadził, knowania nie ustawały nigdy. Mamy go w ręku, zabić plugawego przecherę, zabić.
— A no! zabić! — powtórzyli inni.
Gdy się ten wyrok rozległ po pustéj izbie, zdało się jakby ci sami co krwawe wyrzekli słowo, ulękli się go. Długo potém trwało milczenie. Stali z oczyma w podłogę wlepionemi. Na brata królewskiego, na królewskiego syna wyrok wydali.
— Zabić! no to zabić! — powtórzył po przestanku głosem śmiałym Boruta. — Dawno li temu, jak mu cesarz i król czeski wyprosili tę dzielnicę, aby na niéj spokojnie paskudnego życia dokończył? Zdrajca, zamiast przybyć pokornym, paść do nóg miłościwemu bratu, zajechał na dwór z wrzawą, gędźbą, lutniami, rogami, jak zwycięzca; zamiast przebłagać, stawił się zuchwale, a nazajutrz pochwycono mordercę, którego nasadził, aby króla nożem przebił.
— Tym nożem go w serce — zawołał Skarbimierz — tym! niech żywot ohydny skończy.
Magnus ręką czoło tarł, i niemal jęcząc — wołał.
— Co czynić! co czynić! potrzeba się go pozbyć, a niechciałoby się na gniew pański narazić.
Boruta ramionami zżymnął.
— Nie żywić go! Na pniak i koniec.
— Nie chcecie mu życia brać! — odezwał się