Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 179.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W większéj izbie na dole gromada tylko co przybyłéj starszyzny stała kupą, zdając się naradzać z sobą.
Na czele jéj był stary wojewoda Magnus, który znużony i ociężały wiekiem na ławie już przysiadł, podparł się na ręku i dyszał, a czoło mu się fałdowało wielką troską i niepokojem. Inni dokoła stali rozglądając się i gwarząc.
Żelisław Bezręki, Skarbimierz Jednooki, Wojsław, kilku innych wojewodów i starostów, urzędników króla i dowódzców, pierwsze miejsce zajmowali.
— Na sumienie nasze wziąć potrzeba ukaranie winowajcy, a raz z nim skończyć! Winien oddawna przypłacić głową. Król a pan nasz, którego on tyle lat walki, tyle srogiego niepokoju kosztuje i teraz jeszcze ukarać go nie będzie miał serca.
Naszą sprawą winien być sąd i kara.
Tak mówił powoli Skarbimierz.
— I ja z wami głosuję — odezwał Żelisław — niech raz kraj wypocznie, niech się te zdrady ukrócą. Śmierć! śmierć!
W tém wojewoda stary zapytał.
— Cóż mówił król? co mówił? czyście go wyrozumieli?
Skarbimierz się zawahał.
— Nagliliśmy nań, aby koniec uczynił, chciałem słowa od niego, rzekł mi w ostatku —