Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 159.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to obozowisko, na którém kupy ludu rozpasanego to się zbiegały, to rozpraszały, zajadały wzajem, zrywały ku sobie i uspokoić nie mogąc wrzaskiem napełniały dolinę.
W pośrodku ów namiot z marami i ciałem leżącém na nich, około którego płonęły pochodnie, płakała służba; nieład, narzekanie, scisk — dopełniał obrazu.
Nieopodal widać było i te wozy żałobne, czarne z trupami z pod Bytomia i Głogowa, a w dali gród zaparty, pustynią i za nią ściany borów, w których wróg czyhał ukryty.
Téjże nocy napadnięto na obóz czeski, padło kilkadziesiąt ludzi ofiarą, a gdy cesarscy w pomoc biegli, z drugiéj strony na ich namioty wtargnęła jakaś kupka, powywracała je i nabiła czeladzi.
Cesarz nietylko stracił był już nadzieję zwycięztwa, ale nawet bezpieczeństwo odwrotu. Bolesław śmielszy coraz, na groblach, w lasach i błotach ścigając go mógł wybić do szczętu. Już nie o walkę szło, ale o uratowanie życia z tych zasieków.
Zbigniew ukazać się nigdzie nie mógł, mówić z nim nikt nie chciał — ukrywać się musiał. Wymowny i zręczny teraz języka w ustach zapomniał i pokornie stał tuląc się kątami, aby go jak Światopługa nie ubito. W każdym nieznajomym widział nasadzonego zbójcę.