Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 158.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niekiedy razem z tysiąców piersi dobywał się jeden wrzask dziki. Umysły coraz straszliwiéj się burzyły, zaczynali wołać Czesi, że chcą precz nazad iść do domu, aby Borzywojowi drogę zaprzeć do Pragi.
Ani Groicz, ani starszyzna czeska ludu uspokoić nie mogła, nie słuchano nikogo. Musiał wreszcie sam cesarz z dworem swym wyjść dla uśmierzenia żołnierzy i oddania czci zwłokom swojego sprzymierzeńca.
Zbigniew skrył się i płakał z rozpaczy i złości.
Zdało mu się, że i on już tu życia pewnym nie był. W obozie posądzano wszystkich, nawet Groicza, który w pierwszéj chwili zaraz, szwagra Borzywoja cesarzowi przypomniał...
Do zburzonych Czechów przybywszy cesarz, widząc, że ich nawet jego przytomność i powaga nie zdoła poskromić, o Borzywoju zapomniawszy, musiał dla uśmierzenia zburzonych umysłów przyrzec starszyźnie, że jéj wybór wolny przyszłego króla zostawi.
Co się dnia tego, nocy i następnego rana w obozach działo, opisać niepodobna. Nie ma bo może straszniejszego widoku, jak gdy się czerń i zdziczały żołnierz rozprzęże, posłuszeństwo wymówi i jak fala morska rzucać pocznie, gdy słowo jedno nim miota to w tę to w ową stronę, gdy sam on wreszcie nie wié gdzie leci i co czyni. Niemców téż ogarniała trwoga patrząc na