Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 140.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ców, poczęli w drodze piosenki układać, które po całym obozie nucono:

Bolesławie! sławny panie!
Daj ci Boże panowanie,
Nie spisz we dnie ani w nocy,
I nam nie dasz zmrużyć oka.
Sam z gromadką, bez pomocy,
Gnasz nas jak ziemia szeroka.
Bolesławie, sławny panie!
Daj ci Boże — królowanie! itd. [1]


Niemcy choć nie śpiewali, narzekali srodze, bo nietylko łupu nie było żadnego, ale głód, chłód i pragnienie cierpieć musieli. Bić się nie było z kim, a napaście znosili codzienne. Przychodziły one jak pioruny z nieba jasnego, a gdy się żołnierz zabierał do odparcia, już nie miał przed sobą nikogo i dokąd ścigać nie wiedział.
Do cesarza już najulubieńsi słowa rzec nie śmieli, tak rozdrażniony i mściwy ciągnął.
Zbigniew chował się, Światopług téż burczał, że darmo do Polski się powlókł, gdy i doma było do roboty wiele. Spodziewał się Węgrów w gościnę, a prawdopodobnie i Ruś Bolkowi przyjść musiała na ratunek.
Wyciągnąwszy zaś raz, ciągnąć daléj zmuszeni

  1. Gallus.