Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 090.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyzwawszy na Sąd Boży, z przyjęciem go się ociągał.
Śmiechy i przedrwiewania słychać było szyderskie w koło, co go jeszcze onieśmielało.
Zwyczajem było, że kto stawał na sąd ów, czy przez walkę, czy przez żelazo gorące lub inną próbę jaką, wolno mu było wprzódy spowiadać się i przystąpić do ołtarza. A że Bolko pobożnym był, gdy Zbigniew chcąc na czasie zyskać mruknął, iż o księdza prosi, skinął, by kapelana wezwano.
Pilnowano go jednak obstąpiwszy ciasno do koła, w obawie, aby konia dopadłszy, z rąk się im nie wydarł. Na krok nie odstępowali pachołkowie, a za niemi tuż dozorując szła starszyzna, nie spuszczając jeńca z oka.
Bondrych téż do spowiedzi oświadczył się gotowym.
Smutny i zgryziony powrócił król do namiotu. Czuł że od niego wszyscy się będą domagać surowéj kary, a krwią braterską, choć ten winowajcą był, mazać się nie chciał. Na duszy bolał i smucił się.
Ksiądz tymczasem przybył i zasiadł do wysłuchania spowiedzi. Nim ją rozpoczął Zbigniew, wiedząc jaki wpływ na króla mają duchowni, próbował ująć kapelana obietnicami wielkiemi, groźbą skargi do arcybiskupa, prośbami wreszcie i zaklęciami. Ksiądz zbył go zimno, odpowiadając,