Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 089.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Inni wprost wołali.
— Śmierć mu! śmierć!
Bolko stał z oczyma w ziemię wlepionemi.
Zbigniew zaognionym wzrokiem oglądał się dokoła. W chwili gdy wrzawa ustała nieco, począł wołać.
— Na sąd Boży się zdaję! Sąd Boży! oczyszczę się!
Niewielu nawet ze starszyzny znało obyczaj ten zachodni Sądu Bożego. Król jako należący sercem do rycerstwa, szanował wszystkie jego prawa. W takiéj walce dla oczyszczenia się tkwiła myśl, iż Bóg niewinnemu w pomoc przychodził.
Znaczniejsza część dowódzców śmiechem powitała to żądanie, ale król się odezwał.
— Kto przeciwko niemu wystąpi na Sąd Boży?
Z pomiędzy starszyzny nikt ani myślał mierzyć się ze zdrajcą i człowiekiem pogardzonym. Prosty żonierz Bondrych wyrwał się z gromadki opodal stojącéj.
— Ja pójdę! — zawołał podnosząc rękę.
Człek był szczuplejszy, mniejszy, słabszy nawet na pozór od rozłosłego, opasłego, grubych kości i silnych członków Zbigniewa, ale z twarzy jego widać było żołnierza, zajadłą taką pijawkę, co gdy się komu przypije do boku, już go nie puści. Spojrzawszy nań i na Zbigniewa, ze wzrostu i siły księciu było można łatwe wróżyć zwycięztwo. Sam on tylko zwątpił widać o sobie, bo