Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 080.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bóg łaskaw, bezpieczni jesteśmy, nie napadnie na nas nikt w tę noc ciemną. Zbyt się troszczyć nie ma o co.
— Poślemy jeszcze czaty, ludzi dobornych co wszystkie stanowiska obejdą — dodał Skarbimierz Jednooki. — Spocznijcie panie, potrzeba wam spoczynku.
— Spocznę! o! noc długa! — odparł Bolko — ale wprzódy uczynię co postanowiłem. Drużynę wezmę i obóz z nią objadę, potém już legnę spokojny do dnia białego.
— Zbyteczne to — rzekł Żelisław.
— Lepiéj zbyt się troszczyć, niż zamało — rzekł król śmiejąc się. — Drużyna czeka już na mnie, objedziemy okolicę, mam niepokój jakiś i trwogę.
— I ja pojadę z wami — dodał Skarbimierz.
W tém opłotek namiotu uchyliło chłopię i oznajmiło.
— Stoi drużyna i w pogotowiu czeka.
Ruszył Skarbimierz kazać sobie podać konia. Król zbroję poprawił, hełm włożył, płaszcz mu na ramiona rzucono, na miecz, który przypiął popatrzał i wyszedł przeżegnawszy się z namiotu.
Noc straszliwie ciemna była, deszcz popruszał drobny, wilgotny wiatr kiedy niekiedy przesunął się po obozowisku, na szałasach poruszając gałęzie.