Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 041.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wała wesołość. Skupiano się dokoła poskakujących i radowano ich raźności.
Niekiedy stary gęślarz na ławie siedzący począł sobie z cicha jaką pieśń dawną, tłum się uciszał, skupiano się w milczeniu, stali potrząsając głowami, zasłuchiwali długo smutnie. Trudno było ten oddźwięk przeszłości z nowym światem pogodzić.
Indziéj wystąpił błazen, co umiał tylko trefnie a słono przemawiać, najczęściéj już dobrze podochocony. Z weselnego wątka snuł dowcipne przekąsy, docinając dziewczętom aż fartuchami musiały zasłaniać oczy, to chłopcom, którzy się brali za boki, to starym, co się gniewać nie mogli, bo czasu wesela wesołkom wszystko było wolno i nie szanowali nikogo.
W pośród téj wrzawy ochoczéj, która mało nie po całych trwała nocach, bo choć jedni spać szli do szop, drudzy wypocząwszy wstawali wywabiani śmiechami — ściągnął z innemi gośćmi dla wesela wrzekomo, z widzenia ledwo znany Niemirowi Marko Sobiejucha, ochmistrz księcia Zbigniewa.
Przybywał pańsko przyodziany ze służbą niczego, z podarkiem jak należało i z językiem, którym dobrze obracać umiał.
Przyjęto go, jak i drugich gościnnie dziękując za pamięć i łaskę. Marko się wnet rozgościł