Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 023.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Źle to już wróżyło, zasępił się Zbigniew, spójrzał trwożliwie, w sumieniu się czując nieczystym.
Weszli do izby razem. Skarbimierz nie zwlekając począł:
— Miłościwy książę, pono ostatni tu raz sprawiam poselstwo. Pan nasz srodze jest umartwiony jawną nieżyczliwością waszą. Dowody mamy żywe, że gdy my krew lejem, walcząc z Pomorzanami, wy z niemi w przymierzu jesteście.
— Ja? z pogany? przeciwko bratu? — zakrzyknął Zbigniew. — Godziż się mnie tak obwiniać! Chcecie się mnie pozbyć! Szukacie pozoru!
— W Kołobrzegu w ręce nasze popadli ludzie, którzy poprzysięgną — rzekł poseł.
Zawahał się książę nieco, lecz wprędce znów zapalając się mówić zaczął:
— Kłamstwo niecne! potwarz niegodziwa! Skłócić nas chcą ludzie, aby mnie zgubić. Zaprawdę tłumaczyć się przed wami i uniewinniać, z ujmąby było dla mnie. Oto sam jadę do Wrocławia na rozmowę z bratem.
Wyprzedźcie mnie, oznajmijcie. Jutro lub po jutrze wyruszę.
Skarbimierz swobodniéj odetchnął, nie miał tu już nic więcéj do czynienia, a wstręt czując ku Zbigniewowi, rad był, że go z ciężkiego położe-