Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 194.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie bardzo się ta pochwała podobała Sieciechowi, zamilkł i spojrzał pytająco na Zużłę.
Ten się rozśmiał.
— Zawcześnie się rwie i poderwie się jak młody koń, — rzekł głową potrząsając, — nadto gorący.
— Ja też tak myślę, — potwierdził Sieciech.
Halka popatrzał, rękę ogromną namulaną do kubka wyciągnął, białka mu w oczach łysnęły, wąsa potargał. Zabój żelazny rozśmiał się:
— Co tam o tych wróblach gadać, kiedy my orłów mamy, zawołał wskazując na Sieciecha, nie trzeba nam młodych wodzów, dawni starczą.
Wojewoda jakby nie słyszał, odezwał się.
— Król nam coraz gorzéj niedomaga, chory jest, życie z niego ucieka, jak na dwu przyjdzie królestwo, rozchwycą je sąsiedzi.
— Dwie głowy, — dodał Strzepa, — to gorzéj jak żadna.
Nikt nie przeczył; Sieciech powstał z siedzenia, drudzy za nim ruszyć się chcieli, dał im znak aby pozostali, okiem rzucił na Strzepę, wskazując mu, że pora nadeszła i wyszedł z komnaty.
Gdy drzwi się za nim zamknęły, obejrzał się Strzepa.
— Między swemi jesteśmy, — odezwał się, — czas podobno co poczynać! — Sieciech nam panować powinien nie kto inny. Nim król umrze, trzeba jeśli nie obu, jednego się królewicza pozbyć.