Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 173.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się odezwali — Boże zmiłuj się nad nami! — Władysław mało co słyszał, tak był poruszony dokonaniem wielkiego dzieła.
Komornicy znowu nadejść musieli i ująć go, aby do kościoła na hymn dziękczynny prowadzić.
Wkrótce potém co żyło, cisnęło się na zamek, gdzie stoły otwarte czekały. Bolko poszedł z ojcem do jego izby, bo stary spoczynku potrzebował.
Zbigniew zniknął.
Zamiast przyjmować powinszowania i pokłony ziemian, którzy do jego dzielnicy należeli, — poszedł za skinieniem Grety, która z za drzwi znak mu dała, iż mówić z nim chce pilno. Śmieléj niż kiedy przedarł się do komnaty Niemki, do któréj dobrze znał drogę. Czekała nań już strojna, niecierpliwa, nauczona pewnie co mówić miała.
— Winszować waszéj miłości! — rzekła z pokłonem przesadzonéj pokory szydersko — a! winszować!
— Dali mi gorszy ochłap kraju — odezwał się gniewliwie Zbigniew, — tak... ale ja cały mieć będę. Bolko sobie próżno tuszy, że z Krakowem nademną przewagę otrzyma!!
— Któż to wie? — odparła żywo Greta. — Wszystko być może, jeżeli wy sobie tak poczynać będziecie jak dziś nie po królewsku, a jak dziecię co się nadąsa. Przez cały czas patrzałyśmy z królową na was, jawnie srożyliście się na brata,