Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 156.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ładowne i obfite zasoby wszystkiego co do życia było potrzebném. Po drodze zaciążyć osadom i szukać pożywienia nikt nie chciał, ani też wszędzie dostać było można żywności. Dla koni i sobie musiano wozić strawę. Każdy orszak zwiększał się tém jeszcze. Jeden władyka ciągnął za sobą czeladzi i ciurów gromadę.
Z wieczora już szare i pasiaste namioty gęsto się rozsiadały na łące, a około nich ogniska zapalać zaczęły. Rżały konie i psy, które każdy prowadził z sobą ujadały wyzywając się.
Stawali ziemianie każdéj części odrębnie przy sobie tak, że którzy od Krakowa szli społem namioty rozbijali, Sandomierzanie przy sobie, Szlązacy, Mazury i Polanie, każdy obozem swoim. Opola też do jednego grodu należące łączyły się do kupy. Niektórzy ludzie rycerscy obyczajem zachodnim u namiotów na wysokich żerdziach chorągiewki i znamiona wywieszali.
Sieciech nie spiesząc wprzód, umyślnie dopiero tego wieczora nadciągnął, i, jak gdyby chciał potęgę swą a moc okazać, wystąpił z pocztem ludzi półtoréj seciny liczącym pod chorągwią własną, z rogami, trębaczami w jedną barwę przybrawszy cały swój orszak, wśród którego on na koniu dzielnym, w kołpaku z piórem, w pasie rycerskim, z łańcuchem złotym na szyi, w płaszczu książęcym jechał raźno i wesoło... a dla okazania też, że on tu gospodarzem nie gościem,